Od kilku tygodni jesteśmy w Hiszpanii wspinając się głównie w Margalefie. Po kilku latach przerwy postanowiłam tu wrócić. Ponownie tak jak kiedyś nie rozstaję się z lodem w spray’u psikając popuchnięte jak rozgotowane parówki palce…
Kilkanaście miesięcy wcześniej, wisząc ok.200m nad ziemią w jednym ze stanowisk na drodze Hotel Supramonte i zajadając żelki, nie przypuszczałam, że zapragnę znowu wspinać się po margalefowskich dziurach. Jedyne, co było dla mnie wtedy istote, to aby jak najprędzej pokonać ostatni z trzech trudnych wyciągów Hotelu -8b (L5) i wspólnie z Rogerem Schaeli doprowadzić do końca jedną z najpiękniejszych wspinaczek w moim życiu.
Nie zakładałam też wtedy, że kilka miesięcy później będę walczyć ze śniegiem i deszczem na Mnichu. Szlochając pod nosem z powodu tym razem nie popuchniętych, ale zmarzniętych i sinych palców, nie przypuszczałam, ile może wydarzyć się w ciągu jednego sezonu.
Ostatni rok różnił się od tego, co znałam dotychczas. Do mojej już nieco “nudnej” metodyki i taktycznego podejścia do życia i wspinania wdarła się ogromna spontaniczność i zwiazane z nią ryzyka. Duża doza szaleństwa pociągneła za sobą ciekawość... Emocje były na pewno silne, choć nie zawsze te, które lubimy najbardziej. Łezce w oku przybiegali na pomoc najbliżsi, ukochane przyjaciółki, rodzice.
O tym, o treningu, współpracy z innymi wspinaczami i inspiracjami, o transformacji Niny Gmiter i Kostka Sobańskiego, fascynacji wielowyciągówkami, najfajniejszej 50metrowej tufie w Olianie i wielu innych przygodach, które miały miejsce w trakcie ostatnich miesięcy zapragnmęłam Wam wkrótce opowiedzieć :-)
zapraszam do lektury "zaległości" ;-)
pozdrawiam serdecznie
Ola