poniedziałek, 5 września 2011

Była sobie Bielsa

…miała być na chwilę, na szybkie RP i kilka Onsigh’tów...

"Joe bar team" 7c OS 
"Arrimpicata y mozarella" 7c+ (7c+/8a w innym toposie) OS
Kwiato na 7c RP
  ...jednak jak to zwykle bywa,  po szybkim RP wychodzi się z założenia, że kolejne  zrobi się równie szybko (co nie zawsze musi być koniecznością ;-)  ) i tym samym chwilka przeradza się w nieco dłuższą chwilę, która w pewnym momencie grozi przesytem i zadaniem sobie pytania: 

"i po cholerę wkręciłam się w kolejne RP?!"
 Pomimo to przyznam, że wspinanie w rejonie bardzo dużo mi dało, przede wszystkim sprawiło, że mocno zatęskniłam za Rodellarem i oczywiście wzmocniłam się siłowo i psychicznie (to ostatnie zafundował mi „Tillit” (8b+?)  i sąsiadujący z nim „Just married” (8b) na których jak nie 7metrowy run out, tak stąpanie po niczym trzymając się niczego. Oczywiście obie POLECAM zwolennikom niełatwej cyfry, wykazującym się sporą cierpliwością, lubiącym się wspinać w niskich temperaturach (bo tylko takie sprzyją prowadzeniu obu dróg).
Czekając na dzień chwały (wpięcie się Kwiata do stanu jego „życiówki”), a co za tym idzie spakowaniu manatków i obraniu kierunku Rode, postanowiłam uzupełnić swoje braki we wspinaniu On-sightem.
Muszę przyznać, że szło mi całkiem nieźle! 


 Wykosiłam całe dolne Devotasy :-D :-D (polecam, fantastyczna zabawa!) , jak również wstawiłam się z mniej owocnym , (ale co bardzo cieszy) „blisko-owocnym” skutkiem w dwie ósemkowe linie w sektorze głównym. Spadając bardzo pechowo o cruxach z „Aurore Boreale” 8a i „Visa pour Bielsa” 8a, musiałam zadowolić się drugą i trzecią próbą.

  „Aurore Boreale” 8a RP   
Ostatnie z dni ktore spędziliśmy w Bielse były bardzo kiebskie pod względem warunków. Wysokie temperatury i niesamowita wilgotość eliminowała do sukcesywnego wspinania... a jednak :- ) Mogliśmy wkońcu zaplanować resta a natępnie przenieść się do Rode... Michaś poprowadził "Humphrey'a". W przepięknym stylu zakończył pobyt w Bielsie robiąc swój top :-)

Michał na "Humprey" 8a+ RP fot.A.Taistra
Kwiato a muerte na "blaszaku"
Tuż po owym fakcie zatańczyłam z radości pod skałami (właściwie nie wiem czy z powodu sukcesu Michała czy faktu all Day-funu w Porcie Aventura, plażowaniem z opalańskiem w Tarragonie)? Jedno czego jestem pewna - było nam to niezbędne.
Spakowani, pożegnani z ukochanym francuskim teamem BTR , Alą i Serkiem udaliśmy się na zasłużony wypoczynek: 

PORT AVENTURAaaaaaaaaaa :-) 
bull (tym razem brązowy) ;-)  fot.M.Kwiatkowski
W ten oto powyższy sposób spędziliśmy 9 z 24h, które były mało restowe, ale pełne niezapomnianych emocji. 
Kolejnego dnia potrzebowaliśmy naprawdę dobrego resta :-) 


plażowicze

 Ze słonecznej Taragony udaliśmy się w kierunku Rode. Krótki przystanek w Lleidzie co by kupić ponton i zaopatrzyć się w podsatwowe produkty przetrwania w Rode. Przystanek Decathlon o mały włos był tragiczy w skutkach. W afekcie wyskakując z samochodu, uciekając przed totaną zlewą wyrżnęłam orła przed drzwiami sportowego podpierając się z całą siłą o trzymaną w ręku puszkę tuny którą pożarłam chwilkę wcześniej. Tm samym postawiłam na nogi całą obsługę sklepu, która była gotowa wzywać karetkę. Ręka cała! Ani nie pocięta, ani nie złamana... jedyne co, to trochę bolała kiedy kończyłam L-1 Cossi ;-) 


1 komentarz: