Opuszczając bardziej pionowe,niż przewieszone skałki Kataloni, kierunkiem (jeszcze wtedy nieznanym) okazał się dobrze mi znany Rodellar.
Odpędzając od siebie myśl o użyciu papierowego woreczka w trakcie przemieżania serpętynowego dojazdu do Rode, mocno zastanawiałam się na czym powinnam skoncentrować się w skałach przez ostatnie dni pobytu w ES. W ostatnich latach udało mi się pokonać większość najpiękniejszych dróg w Rode, więc pozostały mi mało chodzone, lub (prawdopodobnie) jeszcze mokre, albo mega ciężkie klasyki rejonu (które nie jestem w stanie zrobić w kilka dni). Dlatego zdecydowałam wstawiać się w propozycje, które od zawsze mijałam szerokim łukiem bo śliskie, bo spionizowane, bo "krzywe"...
Na pierwszy rzut poszła moja mało ulubiona skałka znajdująca się naprzeciwko tej, którą dla odmiany bardzoooo lubię :-) Mowa o mega wyślizganej Barrio de los Gitanos, gdzie spokój zakłócają wydzierający się zza rogu żądni extremalnej przygody zdobywcy 50 metrowej viaferraty.
Za cel obrałam "Lolę"8a i "Les chacales"8b. Pierwsza wstawka w obie, była jeszcze zabawna. Jednak druga i trzecia, której namiętnie towarzyszył rowerek na polerce wytrącił mnie mocno z równowagi.
Pomimo to postanowiłam dać im jeszcze jedną szansę. Lole zrobiłam, natomiast sąsiedni Chacales utwierdził mnie w przekonaniu, że wspinanie powinno być przyjemne,a nie irytujące szczególnie w miejscu, które naprawdę kocham ;-)
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz