03.04 był jednym z najwspanialszych dni od dwóch i pół miesięcy.
W ferworze walki z pralką, suszarką i skrzynką mailową starałam się ogarnąć wszystko to, co niezbędne do niezapomnienia, aby w spokoju móc wyjechać na upragniony wspin do Hiszapani (oczywiście jak zwykle musiało mi coś umknąć, czegoś nie spakowałam ,a białe wyprałam z kolorowym. Ale to nic! Fakt, że mogę wreszcie wyjechać rekompensuje brak jednego buta w moim plecaku jak i
EX śnieżno białych T-shirtów które przybrały kolory tęczy ;-) )
21:00-wylot do Reus , 23:00-przylot.
W miedzy czasie miło spędzone dwie godzinki na pogaduchach z ekipą Kisiela o tym gdzie jedziemy, na jak długo i po co ? Niczym zaczarowana, wertowałam w głowie nazwy wszystkich miejscówek w których planuję się wspinać i nie bardzo potrafiłam odpowiedzieć na tak proste pytanie gdzie? Bo, na jak długo to wiadomo. Po co ? Również! Na dwa miechy, wspinać się. Wspinać i nic więcej…
O świcie obudził mnie stukot obcasa i dźwięk kółeczek toczącej się po posadzce walizki.
Ułożona w pozycji embrionalnej na karimatce w jednym z lotniskowych zakamarków smacznie przespałam noc w nadziei,że nikt nie rąbnie nam plecaków. Poranna kawa i hiszpańskie kuku-ruku postawiły mnie na nogi i uświadomiły wreszcie, że już jesteśmy w Hiszpani!
Jeszcze tylko odebranie samochodu i jedziemy po to czego od dwóch i pół miesięcy nie mogłam się doczekać. Kierunek 3Ponts...
Mój najbliższy wyjazd jest wspierany przez MIASTO KATOWICE
Za wsparcie bardzo dziękuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz