Tres Ponts to jednak mały, lecz bardzo interesujący rejon, proponujący fantastyczne wspinanie w brzydkiej szarej, bądź czarnej i gdzie nie gdzie brudno-pomarańczowej skale. Rejon znajduje się w idealnym miejscu, ponieważ rzut beretem od Oliany, skąd dla relaksu i odmulenia ciężkim RP można podjechć na kilka wspinek po drogach o łatwiejszych wycenach. To właśnie tu, w miejscu gdzie nie ma kontaktu werbalnego z partnerem tuż po oderwaniu nóg od gleby (powod rwista rzeka zagłuszająca totalnie wszsytko) postanowiliśmy zatrzymać się na rozwspin.
Tuż po odebraniu z reusowskiej wypożyczalni naszego domu na kółkach, udaliśmy się na wspin. Po drodze mały zakup, który jak się okazało wcale nie był aż tak mały! 100 metrów liny na której sklepikowa na pierwszych 60 metrach, co 10 metr wymalowała fantazyjny szlaczek; wielgachny materac, który będzie w naszym domu służył za regenerator poturbowanego po wspinie cielska; szama niezbędna do przeżycia przez kolejne kilka dni i kilkogramy magnezji co by móc magnezjować i magnezjować w trakcie 1,5 h przygód wspinaczkowych w 50metrowych liniach T.P ;-)
Jak się później okazało, zapomnieliśmy o olejku do opalania i kremu na poparzenia, a także krzesełek aby móc bez bółu pleców i krzyża zasiąść do obiadowania, aha i wody pitnej, bo od tej z miastowego kranika oboje się rozesra...lalala :-D ;-)
Efekt kilkunastodniowego pobytu w Tres Ponts okazał się dobry, choć u każdego z nas inaczej się przejawił. Ja jako wspinacz wytrzymałościowy po raz kolejny uświadomiłam sobie jak bardzo brakuje mi siły, natomiast Michał miał jej aż za dużo. Ja zrobiłam dobrą bazę pod kolejne tygodnie wspinania, a Michał wyrównał swój poziom życiowy RP. I wreszcie: spalony od słońca Kwiato wkońcu przypomina rodowego hiszpana, postrzał odcinku piersiowym kręgosłupa (w moim przypadku) i ból krzyża (w przypadku Michała) zmusił nas do zakupu luksusowych campingowych krzeseł :-) Aha no i ta lekkość... jaką uzyskaliśmy dzięki miastowej wodzie mocno wspomogła nas w prowadzeniu kilku przepięknych dróg w Tres Ponts...