czwartek, 16 czerwca 2011
Wspólpraca z Action Club/ fitness & fight
Po pierwszej wizycie w klubie Action Club w Warszawie, mocno zaczęłam zastanawiać się nad zmianą profesji :-D Profesjonalne podejście do treningu pracujacych w klubie instruktorów i trenerów, niesamowita energia, kameralna atmosfera sprawia, że lepiej trafić nie mogłam! Fantastyczni ludzie, których miałam okazję poznać: Piotr Merc, Jarosław Rogowski i Rafal Rustecki uzmysłowili mi na nowo jak strasznie kocham trenować :-)
poniedziałek, 13 czerwca 2011
Juhuuuu! Czas na panel :-)
Pierwszym obiektem, gdzie po raz pierwszy od dwóch miesięcy dotknełam plastikowego guzika był krakowski Parbat (no coż trzeba pojednać się z panelem, co by odrobinę się wzmocnić przed wakacyjnym wyjazdem ;)
Juhhhuuu! Ładujemy!
Juhhhuuu! Ładujemy!
piątek, 10 czerwca 2011
Adios Katalonia...adios na moment :-)
Ostatnie dni w Rode były niezwykle... jakby to ująć? Aktywne, i choć bardzo "wybierające" przedramię , nogi i psyche, to śmiało stwierdzam, że bardzo pozytywne :-)
Nastawione przede wszystkim na "pstryk pstryk", dały popalić całej trójce ( i dwóm genialnym ludzikom z Wrocławia :-D ). Wspinaliśmy się dosłownie wszedzie. W Surgencji, Ventanasach, Bovedzie, na Egocentrismo i tam gdzie jest Lola i ta super piękna 7c+ nad rzeczką.
W miedzyczasie popłynęlismy do Piscinety, aby odtworzyć sobie to, co na nas czeka już za moment ;-) czyli fantastyczną, jak mi dobrze znaną ekspedycję do sektoru Piscineta. :-D
W 4kę, testowalismy wytrzymalość Serge'owskiego, jednoosobowego kajaka.
Test na ciężar przeszedł bez problemu, a testu na zatopienie nawet nie zdażył przejść, bo tak szybko wiosłowalismy w trakcie zlewy, która złapała nas w drodze powrotnej na el Puente.
Generalnie końcówkę wyjazdu zaliczam do tych, których długo nie zapomnę :-)
Spakowani, zmęczeni, i pożegnani ze wszystkimi znajomymi opuścilismy Rode tuż po Wojtku, który wraz z Mateuszem H. miał się pojawić na lotnisku w Reus. Po drodze zahaczylismy o znajomych w Siuranie, którym (pomimo chęci powrotu do domu na moment) pozazdrościliśmy dłuższego/stałego pobytu w ES.
Stojac w długiej kolejce do "check in" na lotnisku w Reus, jako jedyni wzbudzaliśmy spore zainteresowanie ludzi. Celnicy jak również polscy wczasowicze spoglądali w dziwny sposób na dziewczynke, która musiała oddać pracownikom lotniska torebkę z białym proszkiem firmy Camp oraz tubę, na której znajdowała się fotografia kulturysty. Facet w szarej puchówce w 30 stopniowym upale ,wypakowanej po brzegi "nakładkami na aparat" równiez nie wzbudzał zaufania . Trzeci podróżnik (posiadajacy duży plecak fotograficzny) bacznie obserwował ludzi walczących z ryanair'owską metalowa skrzynką, na której widniał napis "dozwolony rozmiar", był równiez pod obserwacją. Natomiast Michał, ktorego jako jedynego nie powinni przepuścić przez bramki (ze wzgledu na nadbagaż i zbyt dobry humor jak na powracajacego z hiszpańskich "wczasów" mieszkańca wschodniej Europy) bez wiekszego problemu prześlizgnął się obok kontrolujacej Pani ;-D
Siedząc w samolocie i wertując (jakże dziwną dla innych podróżnych książeczkę z numerkami) mruczałam pod nosem "adios Katalonia, oby na moment!" ;-)
(PIĘKNIE DZIĘKUJĘ wszystkim, którzy przyczynili się do mojego wyjazdu. Lista osób jest bardzo długa i długo im wszystkim będę bardzo wdzięczna!)
Nastawione przede wszystkim na "pstryk pstryk", dały popalić całej trójce ( i dwóm genialnym ludzikom z Wrocławia :-D ). Wspinaliśmy się dosłownie wszedzie. W Surgencji, Ventanasach, Bovedzie, na Egocentrismo i tam gdzie jest Lola i ta super piękna 7c+ nad rzeczką.
climbing in Rodellar fot.Wojtek Kozakiewicz / vacaspurpuras.com |
W miedzyczasie popłynęlismy do Piscinety, aby odtworzyć sobie to, co na nas czeka już za moment ;-) czyli fantastyczną, jak mi dobrze znaną ekspedycję do sektoru Piscineta. :-D
W 4kę, testowalismy wytrzymalość Serge'owskiego, jednoosobowego kajaka.
Test na ciężar przeszedł bez problemu, a testu na zatopienie nawet nie zdażył przejść, bo tak szybko wiosłowalismy w trakcie zlewy, która złapała nas w drodze powrotnej na el Puente.
w drodze do Piscinety fot.Wojtek Kozakiewicz / vacaspurpuras.com |
Generalnie końcówkę wyjazdu zaliczam do tych, których długo nie zapomnę :-)
Spakowani, zmęczeni, i pożegnani ze wszystkimi znajomymi opuścilismy Rode tuż po Wojtku, który wraz z Mateuszem H. miał się pojawić na lotnisku w Reus. Po drodze zahaczylismy o znajomych w Siuranie, którym (pomimo chęci powrotu do domu na moment) pozazdrościliśmy dłuższego/stałego pobytu w ES.
Stojac w długiej kolejce do "check in" na lotnisku w Reus, jako jedyni wzbudzaliśmy spore zainteresowanie ludzi. Celnicy jak również polscy wczasowicze spoglądali w dziwny sposób na dziewczynke, która musiała oddać pracownikom lotniska torebkę z białym proszkiem firmy Camp oraz tubę, na której znajdowała się fotografia kulturysty. Facet w szarej puchówce w 30 stopniowym upale ,wypakowanej po brzegi "nakładkami na aparat" równiez nie wzbudzał zaufania . Trzeci podróżnik (posiadajacy duży plecak fotograficzny) bacznie obserwował ludzi walczących z ryanair'owską metalowa skrzynką, na której widniał napis "dozwolony rozmiar", był równiez pod obserwacją. Natomiast Michał, ktorego jako jedynego nie powinni przepuścić przez bramki (ze wzgledu na nadbagaż i zbyt dobry humor jak na powracajacego z hiszpańskich "wczasów" mieszkańca wschodniej Europy) bez wiekszego problemu prześlizgnął się obok kontrolujacej Pani ;-D
Siedząc w samolocie i wertując (jakże dziwną dla innych podróżnych książeczkę z numerkami) mruczałam pod nosem "adios Katalonia, oby na moment!" ;-)
rozgrzewka na Surgencji fot.Wojtek Kozakiewicz / vacaspurpuras.com |
(PIĘKNIE DZIĘKUJĘ wszystkim, którzy przyczynili się do mojego wyjazdu. Lista osób jest bardzo długa i długo im wszystkim będę bardzo wdzięczna!)
Subskrybuj:
Posty (Atom)